Jednym z najbardziej prymitywnych ludzkich instynktów jest unikanie bólu. I nic dziwnego - ból to w końcu nic miłego. Ale jednocześnie jest nam bardzo potrzebny. Tak tłumaczymy dzieciom: ból jest sygnałem alarmowym, mówiącym, że w naszym ciele dzieje się coś niedobrego. I chociaż istnieją różnego rodzaju rozbudowane definicje tego odczucia, to jednak wcale nie mijamy się z prawdą.
Z miłością jest tak, że niby wszyscy wiedzą, o co chodzi, ale właściwie nikt nie potrafi jednoznacznie powiedzieć, co to jest. To znaczy, wiadomo - uczucie najpiękniejsze ze wszystkich, skłaniające do sporych poświęceń i objawiające się motylkami w brzuchu, szybszym biciem serca, bezsennością i pragnieniem nieustannego przebywania przy ukochanej osobie. Największym uznaniem cieszy się, oczywiście, prawdziwa miłość, ale jej zdefiniowanie jest chyba w ogóle niemożliwe. Filozofowie, wszelkiego rodzaju artyści, psycholodzy, ewolucjoniści i antropolodzy rozpisują się o niej od wieków. Neurolodzy też mają w tej dziedzinie coś do powiedzenia.
Już nawet małe dzieci wiedzą, że dwoma kluczowymi narządami, niezbędnymi do życia są serce i mózg. Serce utożsamia się tradycyjnie z uczuciami, często wyrażanymi w sposób impulsywny i niekontrolowany, natomiast chłodny i opanowany mózg jest siedliskiem myśli, inteligencji i zdrowego rozsądku. Neurobiologia jednak przenosi to tradycyjne “serce” wyżej, do wnętrza czaszki. Odarte z romantycznej otoczki, przybiera ono postać pnia mózgu i układu limbicznego, nazywanych też mózgiem gadzim i ssaczym. Mózg, choć ograniczony w tym przypadku jedynie do najbardziej widocznych pofałdowanych półkul, pozostaje na swoim miejscu i dalej pełni przypisywane mu tradycyjnie funkcje.
W latach 70. XX wieku naukowcy ze Stanów Zjednoczonych rozpoczęli prace nad stworzeniem innowacyjnego systemu, który miał pozwolić na precyzyjne określenie pozycji w każdym miejscu na świecie. Wszelkie dotychczasowe sposoby nawigacji miały odtąd odejść do lamusa jako przestarzałe i zawodne. Dzięki pomiarowi odległości od kilku punktów orientacyjnych zawieszonych 20 tys. km nad powierzchnią Ziemi można obecnie ustalić położenie obiektu, a nawet jego ruch na cyfrowej mapie świata, niezależnie od tego, z jaką prędkością się on porusza. Cóż za niesamowity, nowoczesny wynalazek, prawda? Tylko że ewolucja wpadła na podobny pomysł już dawno - setki milionów lat temu.
Co wspólnego mają ze sobą współcześni lekarze, średniowieczni alchemicy i fikcyjna postać Wiktora Frankensteina? Wszyscy starają się przechytrzyć śmierć. I chociaż znalezienie substancji, która mogłaby stać się eliksirem życia obecnie wydaje się niemożliwe, to jednak osiągnięcia chirurgii, onkologii czy transplantologii całkiem skutecznie pozwalają opóźnić nadejście nieuniknionego końca. W czasach autorki “Frankensteina”, czyli na początku XIX wieku, wizja przeszczepienia narządów była jedynie wytworem kreatywnego umysłu, jednak 200 lat później wydaje się, że niewiele stoi na przeszkodzie zrealizowaniu nieco mrocznej wizji zbudowania żyjącego człowieka z martwych części ciała.
“Uwaga! Przejście w tryb automatyczny! Ręczne sterowanie wyłączone! Wyższe funkcje intelektualne wyłączone! Wczytywanie protokołu paniki!”
Komora wyglądała jak duża wanna obudowana ze wszystkich stron ścianami. Prowadziły do niej drzwi nasuwające skojarzenie z tymi na łodziach podwodnych. Wewnątrz znajdowało się 25, może 30 cm wody. Po jednej stronie umieszczono wyłącznik światła, po drugiej zaś przycisk alarmowy, którego - jeśli wierzyć słowom miłego pana z obsługi - raczej nikt nie naciskał. “Co ja robię”, przeszło mi przez myśl, gdy gramoliłam się do środka przez wysoki próg. Zamknęłam drzwi, całkowicie odcinając się od świata zewnętrznego. Jedynym źródłem światła były dwie małe, niebieskie lampki umieszczone nisko nad dnem. Falowanie wody przy każdym moim ruchu sprawiało, że światło załamywało się, dając bardzo ciekawy efekt wizualny i potęgując poczucie nierzeczywistości.
Wiek XIX był wiekiem pary, a wiek XX - wiekiem komputerów. Wydaje się, że XXI wiek śmiało można nazwać wiekiem stresu. Dzisiaj większość z nas uważa się za zestresowanych, uczy się strategii zarządzania stresem, aby obniżać jego poziom, chwali się w CV umiejętnością pracy w warunkach stresowych lub stara się bezstresowo wychowywać swoje dzieci. I nawet jeśli nie do końca potrafimy określić, co to właściwie jest cały ten stres, to zgadzamy się z tym, że jest on z całą pewnością zły i niepotrzebny.
Ludzki mózg jest fascynującym organem i daleko nam jeszcze do poznania jego wszystkich możliwości. Wiadomo jednak, że potrafi się reorganizować, tworząc nowe połączenia nerwowe. Proces ten nazywany neuroplastycznością. Ma on ogromne znacznie w rehabilitacji mózgu po uszkodzeniach mechanicznych, uszkodzeniach powstałych w wyniku chorób oraz w terapii spowalniającej zmiany związane ze starzeniem.
Tkwienie w przekonaniu o słuszności teorii o przetwarzaniu danych może faktycznie zahamować rozwój neurologii. Na szczęście w środowisku naukowym pojawiają się głosy, które teorię tę podważają. Anthony Chemero z Uniwersytetu w Cincinnati, autor publikacji Radical Embodied Cognitive Science (2009), co prawda nie odrzuca całkowicie założenia, że ludzki mózg funkcjonuje podobnie do komputera. Jednak według niego to działanie nie opiera się na przetwarzaniu pozyskanych z zewnątrz danych, ale na interakcji między nimi a mózgiem.